Artykuł
Temat prac domowych i uczenia się w domu wywołuje od lat dyskusje. Ujawniają się różne poglądy, pojawiają różne propozycje – od całkowitego zakazu np. prac domowych po określenie jednostki czasu, jaki dziecko może spędzić nad lekcjami w domu. Głos zabierają uczniowie, nauczyciele i rodzice. To moment, w którym ci ostatni balansują między rolą natarczywego kontrolera i wyrozumiałego rodzica, a troska o przyszły sukces edukacyjny dziecka walczy ze zdrowym rozsądkiem.
Powstało wiele artykułów o liczbie godzin spędzanych nad lekcjami. W sieci szerzą się rodzicielskie anegdoty o poszukiwaniu dyni na poniedziałkowe zajęcia czy rodzinnym malowaniu plakatu na lepszą ocenę. Z rozmów ze znajomymi matkami i ojcami wiem, że rodzice sprawdzają zeszyty, piszą za dziecko wypracowania lub mocno ingerują w ich treść. Sami biorą się do prac domowych, obawiając się, że dziecko sobie nie poradzi lub że wyniki (oceny?) będą niezadowalające.
Temat szkoły w domu obecny jest do ostatnich godzin dnia: “Spakowałeś się?”, “Masz jutro jakiś sprawdzian?”, “Czy na pewno wszystko odrobiłeś?”, “Co z tym dodatkowym zadaniem…”. To już nie anegdoty i zasłyszane z rozmów sytuacje – to także moje pytania sprzed kilku lat.
[Sylwia i Tomasz, rodzice trojga dzieci]: Mamy dwoje dzieci w wieku szkolnym (obecnie 4 i 1 klasa szkoły ponadpodstawowej). Starszy syn nas szybko ustawił do pionu, mówiąc “Jak mam się nauczyć, skoro chcecie to zrobić po swojemu”. Tu było łatwo odpuścić – dobra pamięć, koncentracja na lekcji, umiejętność szybkiego i trwałego uczenia się dawała jemu i nam poczucie bezpieczeństwa, że sam wszystko ogarnie.
Z młodszą było inaczej – wydawało nam się, że wymaga od nas ciągłego sprawdzania, motywowania, przekonywania, tłumaczenia. W czasie edukacji zdalnej już nie tylko kontrolowaliśmy aktywności edukacyjne po szkole, ale też te na onlajnie (czy ma dostęp do kamery, czy ma przygotowane podręczniki, czy nie siedzi w telefonie itp). Okazało się, że nawet w sprawach, w których doskonale dałaby sobie radę, córka zaczęła prosić nas o pomoc, weryfikowała z nami, czy coś zrobiła dobrze. Chcieliśmy dobrze, a wyszło…gorzej. Mimowolnie odebraliśmy naszemu dziecku poczucie sprawczości i wiary we własne możliwości. I wtedy powiedzieliśmy STOP. Przede wszystkim sobie. Trwa to już kilka lat i objęło newralgiczne momenty edukacji naszych dzieci – ósmą klasę obojga, a teraz czas przedmaturalny jednego z nich i pierwszą klasę nowej szkoły.
Co przestaliśmy robić:
- Nie sprawdzamy codziennie dziennika elektronicznego. Nie instalujemy aplikacji mobilnej. Nie zaglądamy do sekcji z ocenami.
- Wchodzimy do dziennika elektronicznego tylko wtedy, gdy dostajemy powiadomienie o wiadomości od nauczyciela oraz sygnał od dziecka o konieczności usprawiedliwienia nieobecności. Robi to tylko jedno z nas.
- Nie pytamy o planowane sprawdziany, oceny czy prace domowe. Wiemy o nich tyle, ile nam powiedzą. Bywa to miłą lub niemiłą niespodzianką.
- Nie pytamy o oceny kolegów. Nie porównujemy naszych dzieci. Każde z nich musi włożyć zupełnie inny wysiłek, ma inne możliwości, w inny sposób się uczy.
- Nie namawiamy dzieci do poprawiania ocen – zostawiamy to ich decyzji.
- Nie oglądamy ich zeszytów – starszy ich nie prowadzi, notuje gdzie popadnie; młodsza dba o ich wygląd, porządkuje notatki po swojemu.
- Jeśli proszą nas o sprawdzenie zadania nie poprawiamy błędów, tylko zadajemy pytania, które pomagają im lepiej zrozumieć, gdzie i dlaczego się pojawia błąd.
- Nie nagradzamy za wyniki, ale zawsze świętujemy koniec roku (niezależnie od świadectwa) i początek roku.
…nie przestając wspierać naszych dzieci.
Organizujemy bezpieczne warunki do uczenia się w domu
- Tak organizujemy naszą przestrzeń i życie rodzinne, by uwzględniać w nich potrzebne dzieciom czas i przestrzeń na czytanie, uczenie się (jeśli chcą i to planują), odpoczynek.
- Dbamy o to, by miały spokojne warunki, dobre oświetlenie, ciszę. Pracują bez rozpraszaczy.
- Z rzadka pytamy, czy są jakieś obszary, w których potrzebują wsparcia. Wiedzą, że w każdej chwili mogą poprosić o pomoc. Po ich stronie jest wyłuskanie tego, czego naprawdę od nas potrzebują.
Pomagamy im rozwijać kompetencję uczenia się
- Podpowiadamy różne techniki uczenia się – czasem z nich korzystają, czasem nie.
- Proponujemy, by skupili się na tym, co jest dla nich ważne. Przy pozostałych przedmiotach mogą ograniczyć się do minimum.
- Zachęcamy do samooceny, pytając: Z czego jesteś zadowolony…Nad czym chciałabyś popracować
- Jeśli coś im niespecjalnie pójdzie i się tym z nami podzielą (nie zawsze to robią), to zachęcamy je do wyciągnięcia własnych wniosków. Zastanawiamy się wspólnie, co sprawiło największą trudność i dlaczego.
- Gdy o czymś zapomną, pozwalamy im ponieść tego konsekwencje. Nie donosimy zeszytów, kanapek, nie piszemy meili usprawiedliwiających do nauczycieli.
Doceniamy i wspieramy ich potencjał
- Doceniamy najmniejszy sukces, w tym ten nie edukacyjny (zachowanie na lekcji, postawę wobec koleżanki, zaangażowanie w życie szkoły).
- W małym stopniu koncentrujemy się na wynikach, choć je zauważamy.
- Rozmawiamy o ich celach (krótkoterminowych) i planach. Mamy zgodę (choć to jest trudne) na to, że czasem ich sobie nie stawiają lub że są one odmienne od naszych wyobrażeń.
- Piszemy (np. na koniec roku) do nauczycieli chwaląc nasze dzieci za wysiłek, jaki wkładają w pracę.
Słuchamy z ciekawością tego, co przeżywają w szkole
- Ze szkolnych anegdot, opowieści o lekcjach oraz sposobu, w jaki to wyrażają dużo więcej wiemy o wyzwaniach edukacyjnych czy emocjonalnych naszych dzieci niż z oceny na sprawdzianie.
- Podejmujemy kontakty ze szkołą, kiedy od dziecka słyszymy, że jest jakaś trudność. Zawsze wcześniej sprawdzamy, czy nasze dziecko nie chce tego spróbować rozwiązać samodzielnie.
- Inicjujemy lub bierzemy udział w szkolnych rozmowach (z racji pracy w obszarze edukacji), np. wokół oceniania czy ilości sprawdzianów, jeśli widzimy, że to jest zbytnim obciążeniem dla dzieci.
Dlaczego to robimy?
Takie podejście pozwala dzieciom wierzyć we własne możliwości, ćwiczyć się w samodzielności i odpowiedzialności, doświadczać konsekwencji własnych decyzji i w sobie lokalizować źródło sukcesów i niepowodzeń. Ostatnio usłyszałam, jak moje dziecko mówiło do koleżanki “Mama mnie nie sprawdza. Ma do mnie zaufanie…”.
W nas rodzicach wyzwala to odporność na sukcesy i niepowodzenia szkolne naszych dzieci. Nie próbujemy już zaspokajać własnych ambicji i planów, tylko jesteśmy uważni na ich potrzeby i emocje. Przestaliśmy też brać udział w niepisanym konkursie na “najlepiej zorganizowanego rodzica roku”. I jest nam wszystkim łatwiej.
I w końcu znów jesteśmy rodzicami, a nie nauczycielami. A w domu zajmujemy się przede wszystkim sprawami rodzinnymi, nie szkolnymi.
To nie znaczy, że nie mamy wątpliwości i że nie włącza się w nas rodzic troszczący się nadmiernie o niepewną wszak przyszłość własnego dziecka. Wtedy nasze dzieci przywołują nas do porządku, wprost mówiąc: „Pozwólcie nam samym decydować”, ” Nie wracajcie się”, „Spokojnie, nie martwcie się, ogarniamy…”.
Artykuł powstał we współpracy z Polska Press w cyklu: “To nie jest na ocenę?